Chociaż udziału w ostatniej tegorocznej edycji Joy Ride Open Series wyjątkowo nie zapowiedzieli Sam Hill, Greg Minnaar czy ekipa fabrycznego zespołu Yeti Cycles, to i tak nie trzeba było nikogo specjalnie zachęcać do złożenia wizyty 25. września w Zakopanem.
Ściganie się po oświetlonym reflektorami stoku, wybitnie chillout’owa atmosfera oraz „imprezy towarzyszące” – te wszystkie atrakcje zawsze towarzyszyły na zawodach kończących sezon na Harendzie. Co więc odróżniało nocny downhill A.D. 2010 od poprzednich edycji? Na pewno wydłużył się tytuł imprezy i niemal dwustu zawodników przyjechało w ostatni weekend do Zakopanego nie na Joy Ride Days, lecz Sony Vaio Joy Ride Open Series. O tym, że pierwsze dwa wyrazy w nowej nazwie robią sporą różnicę, najlepiej przekonał się bardzo niewyraźnie piszący Krzysztof z Krakowa. Ale o tym może później, bo chcąc zachować chronologię zdarzeń, najpierw wypadałoby wspomnieć o tym, co działo się przez cały sobotni dzień.
Na Harendzie bardzo dobrze radzili sobie zawodnicy znani z Pucharu Polski, m.in. Wojtek Foks, Maciek Kucbora, Sławek Łukasik czy Tomek Gagat (występujący częściej w roli organizatora). W tak elitarnym gronie, honoru Zakopanego z powodzeniem bronili Szymek Harasimowicz (1. miejsce w Hobby Full) oraz Robert Piekara, który nie dał szans Asom.
Choć podczas Joy Ride Open Series na pierwszym miejscu stawia się dobrą zabawę, zawodnicy walczący o czołowe lokaty musieli dać z siebie wszystko. Wynikało to nie tylko z bardzo dużej konkurencji, ale i specyfiki trasy, co objaśnił Albert Stęclik z Rockets Crew. – Szczerze mówiąc, nie uważam Harendy za trasę zjazdową. Jest bardzo lajtowa, krótka i płaska, przez co ciężko zrobić na niej dużą przewagę. Nie znaczy to jednak, że nie lubię tam jeździć. Takie miejscówki przypominają mi hałdy w mojej rodzinnej Częstochowie, z tą małą różnicą, że na hałdzie jedzie się 10 do 20 sekund, natomiast na Harendzie ponad półtorej minuty.
„Lajtowość” zakopiańskiej trasy ma jedną, niepodważalną zaletę – przyciąga najmłodszych adeptów downhillu (często wraz z rodzicami), którzy niekoniecznie radzą sobie ze stromymi rock gardenami i kilkumetrowymi gapami, a chcą czerpać radość z jazdy i przebywania w środowisku zjazdowców. Warto pamiętać, że właśnie tacy zawodnicy jak Igor Wypiór, Kuba Koniuszewski czy Filip Rawicki są przyszłością kolarstwa ekstremalnego w Polsce.
O ile widok dzieciaków z podstawówki startujących w zawodach downhillowych wciąż należy w naszym kraju do rzadkości, to chyba pierwszy raz byliśmy świadkami, gdy po trasie zjeżdżały mumie, dynie, pantery, yeti czy gołe banany. Ktoś mógłby zapytać, po co ta przebieranina. Ano, dla zabawy, rozluźnienia atmosfery oraz… Bonów możliwych do zrealizowania podczas after party!
Zanim jednak wszyscy przenieśli się do Dworca Tatrzańskiego na imprezę rozkręcaną przez MC Illamana oraz Supra 1, organizatorzy zajęli się dekoracją zwycięzców. Najszybsi w sobotę zawodnicy, zgodnie z tradycją, dostali po symbolicznej pietruszce. Jako że była to ostatnia w tym roku edycja Sony Vaio Joy Ride Open Series, na podium stanęli również zawodnicy, którzy uzyskali najwięcej punktów w klasyfikacji generalnej każdej z kategorii. Tutaj na warzywach się nie skończyło – nagrody dla najlepszych ufundowały 661, DAKINE, STIGMA, CARHARTT, KRK PROTECTION, BLUD, TATOO FAMILLIA, GIANT oraz FORFITER. Na koniec, spośród wszystkich startujących, przemiła Asia wylosowała osobę, do której trafić miał laptop od sponsora tytularnego imprezy. I w ten oto sposób, z najszerszym uśmiechem na twarzy, a także z SONY VAIO serii M pod pachą, Harendę opuszczał reprezentant Southern Crew, Krzysiek Kawula.
– Chociaż nie możemy z Kucielem zaliczyć naszych startów do udanych (ja pojechałem w goglach z niebieską szybą i nic nie widziałem, a Adrian złapał kapcia), to trzeba przyznać, że klimat i atmosfera panujące na tych zawodach czynią z nich jedną z najlepszych imprez rowerowych w naszym kraju. A laptop? Działa, i to jak!
Barnaba z The Old Pricks / F16 / Zooteka Racing Team oprócz tego, że świetnie pojechał w zawodach, potrafi też bardzo mądrze mówić. Dlatego też, całą imprezę podsumujemy jego słowami. – Co do samych zawodów, to moim zdaniem rewelacja! Nocne ściganie się ma naprawdę niepowtarzalny klimat. Od strony organizacyjnej wszystko było dopięte na ostatni guzik, do tego bardzo atrakcyjne nagrody i wyjątkowo udana pogoda, co w tym sezonie zdarzało się naprawdę rzadko. Rudy z Pawelcem przechodzili samych siebie i ogarniali konferansjerkę tak, że głowa mała. Trasa na Harendzie nie należy do najbardziej wymagających, ale jest bardzo płynna i przyjemna, a dodatkowym atutem jest to, że stojąc na dole widzisz prawie całą trasę, co na oświetlonym stoku wygląda naprawdę fajnie.