Kilka lat temu w sieć wskoczył pierwszy sezon STUNDA – rowerowego serialu o najciekawszych miejscówkach, klasycznym FR i dobrze zapowiadających się młodych talentach. Produkcja urywała głowę, głównie za sprawą Steve Romaniuka. Minęło kilka lat i doczekaliśmy się kolejnej edycji produkcji Stund. Pytanie brzmi: czy warto w ogóle odpalić ten 15 minutowy film? Pomyślmy…

Jakiś czas temu, kiedy w stylu BIG BANG powstał slopestyle, wielu z rowerzystów otarło się o depresję. Prosty powód, który stał im przed oczami, to nieunikniona i szybka śmierć freeride’u. No bo przecież triczki i pokazówka, to rzecz, która się lepiej sprzeda. A i owszem- było tak przez kilka lat. Jednak wszystko, co dobre- szybko się kończy. Tak też stało się z wyżej wspomnianym slopestylem, który w zasadzie nie ma już nic nowego do zaoferowania (prócz triple-flipa za kilka miesięcy).

Historia się zapętla, a pochowany żywcem klasyczny freeride wstaje z popiołów. Szukając odpowiedzi, czy warto włączyć pierwszy odcinek trzeciej serii Stunda, czy też może lepiej pyknąć sobie jakieś sudoku, albo Trudne sprawy – odpowiedź jest prosta – TAK! WARTO! i to w dodatku jak najszybciej, bo klimat, miejscówki i akcja jest mocno elektryzująca.