Większość wrzutek rowerowych w mediach dotyczy pięknych, spektakularnych i epickich chwil triumfu. Oglądając to wszystko możemy dojść do wniosku, że jazda na rowerze, to jakiś istny banał, polany słodką czekoladą. Nic bardziej złudnego. Co więcej, mało kiedy oficjalnie mówimy o tej ciężkiej stronie jazdy, całym trudzie jaki dane jest nam pokonać.
Najczęściej, kiedy ktoś komplementuje naszą jazdę, to wspomina o tym, „że to takie fajne” i „że też by tak chciał”. My z czystej grzeczności dziękujemy i… to by było na tyle. Mało kiedy temat zmierza ku temu, aby porozmawiać o trudzie idącym w parze z naszym ukochanym sportem. Ba! Często po prostu o tym zapominamy, wpadając w rutynę i dając się nabrać na ponadludzkie umiejętności. Niestety czasem prowadzi to do przykrego finału. Pewnie zadajecie sobie teraz pytanie : więc co? mam się zacząć panicznie bać? Nie! Wystarczy tylko, że od czasu, do czasu pomyślimy o trudzie i ciężkich chwilach, które każdy z nas przeżywał.
A po co to wszystko? Na pewno nie po to, żeby zacząć się bać i jeździć zapobiegawczo. Raczej po to, aby uświadomić sobie, jak wiele w tym sporcie zależy od nas i roweru, a jak wiele od szczęścia i przysłowiowego „dnia”. Czasem jest polot i finezja, innego dnia jakby wszystko starało się nam przeszkodzić. Najzabawniesze jest to, że takie dni są bardzo ważne. Co więcej – pamiętamy je dłużej, niż te udane. A wszystko po to, żeby nabrać nie tyle strachu, ile respektu do siebie, naszego sprzętu i tego, co wyprawiamy.
O tym właśnie jest poniższa produkcja. O „ciężkich dniach” i trudnej stronie jazdy na rowerze.