Joy Ride Fest 2012 – podsumowanie

Ostatni majowy weekend niewątpliwie przejdzie do annałów rowerowej historii. Wtedy to setki rowerzystów i gapiów z najodleglejszych krańców Polski przybyło, żeby razem jeździć i łapać świeże powietrze podczas koncertowych podskoków. Pogoda była po naszej stronie (z wyjątkiem niedzielnego popołudnia), więc każdy rowerzysta wyjeździł się po wszystkie czasy. Jak dobrze wiadomo koncepcja festiwalu była oczywista: zgromadzić wszystkich rowerzystów, uprawiających najbardziej odmienne dyscypliny kolarstwa górskiego w jednym miejscu. No i tutaj zdecydowanie organizatorzy odnieśli sukces: zjechali się dosłownie wszyscy- prosi, amatorzy, ludzie z południa, północy, wschodu i zachodu. Można było spotkać absolutnie wszystkich znajomych i ich ekipy towarzyszące. Oto kilka słów od uczestników, których dobrze znacie. Wszyscy odpowiadali nam na pytanie: Jak oceniasz tegoroczną edycję JOY RIDE FESTU? Maciek Kucbora (ekipa Radical S.M. – ogarniacz Pumptrack Masters, doświadczony zawodnik): Mega pozytywnie! Przede wszystkim masa znajomych twarzy, znakomita pogoda i totalna miejscowka jaką są Kluszki sprawily ze klimat byl nie do podrobienia!Od strony rowerowej to raczej impeza na niskim cisnieniu mocno integrujaca srodowisko, mysle ze dla duzej większości liczyła się tu raczej dobra biba niz startowa spina. Trasy zarowno jak i kilka kwesti logistyczno-organizacyjnych do lekkiej korekty i niebawem mozemy mieć tu jednen z ciekawszych rowerowych festiwali w tej czesci europy! Do zo za rok! Piotrek Starzecki (Beastie Bikes- kapitan namiotu Knolly, Straitline i Chromag- tak, to te piękne kierownice): Moim zdaniem impreza zaskoczyła wszystkich swoim potencjałem. Zebranie podczas jednego weekendu takiej ilości eventów rowerowych to nie lada wyczyn. Dopracowania wymagają trasy praktycznie każdych zawodów (w szczególności A-Line i DH), czekamy też na targi rowerowe z prawdziwego zdarzenia jak na Crankworx albo Sea Otter Classic. Z niecierpliwością czekamy co przyniesie następna edycja – oby znalazło się też coś dla fanów ostrzejszego grania  Michał Schwierc (filmowiec- autor wielu niesamowitych produkcji związanych z Joy Ride): Według mnie, event na najwyższym poziomie, było sporo ludzi, wszyscy dobrze się bawili w tym i ja, choć tak na prawde cały czas byłem zabiegany, bo robiąc relacje z tak dużej imprezy, musisz być dosłownie wszędzie. Grafik był mocno napięty i razem z Jaberem (głównym fotografem) musieliśmy się szybko przemieszczać z miejsca na miejsce aby ogarnąć dobry materiał ze wszystkich dyscyplin rowerowych. A było ich nie mało. Wieczorne koncerty dopełniły wszystkiego. Kolejny Sony VAIO Joy Ride Fest może być tylko lepszy! Jak wyglądało wszystko w telegraficznym skrócie? Czytajcie dalej! PUMPTRACK: Budową i ogarnianiem całego zamieszania na pumptracku zajęła się ekipa Radical S.M. , która jednocześnie wystartowała z autorskim projektem Pumptrack Masters. Zabawa na pumpie była przednia. Zjawili się czołowi zjazdowcy, dirtowcy, 4xcrossowcy i wszyscy inni amatorzy rowerowego pompowania. Pump był suchutki, więc większość ze startujących osiągała niezłe prędkości, co czasem kończyło się delikatnym szlifem. Nie ma tego złego, bo grupa oglądających to kolegów „po fachu” mobilizowała do szybkiego powstania na nogi. Generalnie rzecz biorąc ta dziedzina zgromadziła na festiwalu sporą grupę fanatyków. Wysoka piątka należy się także ekipie ogarniającej zawody – wygląda na to, że Pumptrack Masters będzie super opcją na weekendowe, rowerowe szaleństwo. SLOPESTYLE: Trasa slopestyle sprawiała, że większość szczęk lądowała na ziemi. Była po prostu rewelacyjna, pięknie dopracowana i płynna. Grupa gapiów, która zasiadała na stoku mogła oglądać zjawiskowe wydarzenie, którym towarzyszyły tricki z najwyższej półki. Zarówno treningi, jak i finał zgromadziły sporą grupę widzów, którzy absolutnie nie czuli się zawiedzeni.   360 z największego dropa, flip whipy, double taile, 720, i inne przekozackie sztuczki zbierały niesamowite oklaski. Siedząc na stoku razem z innymi i oglądając to, co chłopaki kręcili można było doświadczyć jednego wrażenia- jesteśmy rowerowymi kozakami i w niczym nie odstajemy od zachodu i ich slopestyle’owego kultu. Gratulujemy chłopakom z Dirt it More za projekt i zrealizowanie trasy z prawdziwego zdarzenia, którza niewątpliwie pozwoli rozwijać kolejne slopestyle’owe talenty. ENDURO: Ogarnianiem endurowego szaleństwa zajęła się ekipa EMTB, która dopięła wszystko na ostatni guzik. Wystartowało blisko 40 osób, które miało do pokonania całkiem niezłą trasę pełną wymagających podjazdów i szybkich zjazdów (poprowadzonych także freeride’owym a-linem). Podglądając środowisko endurowców widać, że to bardzo mocna i prężnie działająca grupa rowerowych zapaleńców. Co więcej- szacun za tą rowerową uniwersalność. Niektórzy z chłopaków ogarniali a-line lepiej niż niejeden freeride’owiec. MARATON: Na trasie maratonu jak zawsze stawiło się sporo ludzi. Trasa organizowana przez prawdziwych specjalistów, zajmujących się tym od dawna sprawiła, że zawodnicy wpadający na metę nie mili absolutnie żadnych zastrzeżeń. Może też dlatego, że trasa była bardzo wymagająca, a piękna pogoda sprawiała, że tempo było bardzo wysokie. Jadąc zakopianką, co drugie auto wiozło na dachu rowery do XC. To kolejny, piękny dowód na to, że rower staje się popularnym narzędziem spędzania wolnego czasu na świeżym powietrzu. DUAL: Trasa dualu nie była trasą, która powalała z nóg. Nie mniej jednak sprawiła, że większość zawodników z kategorii PRO na festiwal zabrało sztywny rower, odpuszczając taszczenie ciężkiej zjazdówki. Duch dual slalomu nadal szumi pod kopułami rowerzystów. Czysta rywalizacja ramię w ramię zacieśnia więzy i buduje fajne, sportowe relacje. I w tym wypadku było podobnie. Chłopaki wyciskali siódme poty, a wokół było czuć luźną, koleżeńską atmosferę. TRIAL: Chłopaki na małych maszynach bez siedzeń opanowali dwa miejsca na całym festiwalu. Na samym szczycie znajdował się spory rock garden, na którym trialowcy zorganizowali sobie swój spot. Śmigali zaawansowani zawodnicy, którzy swoimi umiejętnościami zapierali dech w piersiach. Było też widać młodych adeptów, którzy jak na swoje lata całkiem nieźle dawali radę, skacząc po skałkach. Drugie miejsce, gdzie można było oglądać ich wyczyny, to murek przy wyciągu. Tam swoimi popisami zachwycał Rafał Kumorowski, który bez problemu ogarniał trialowe sztuczki na swoim zjazdowym rowerze. A-LINE: Trasa A-line była długa i wymagająca. Zwłaszcza, kiedy zawiewało mocnymi podmuchami. Cała trasa składała się głównie z dużych stolików i band. Można było się na niej nieźle wyszaleć. Niektóre z elementów, które wymagały poprawek były momentalnie poprawiane. W ten sposób, jadąc wyciągiem można było obserwować niezłe loty, whipy i rowerowy fun. DOWNHILL: Jeśli chodzi o trasę zjazdową, to wbrew utartemu „joy ride’owemu poglądowi” było dość hardkorowo. O ile w piątek i sobotę wszyscy wyłapali już swoje linie i prędkość w danych etapach, o tyle po niedzielnym deszczyku sprawa trochę się skomplikowała. Cyrki działy się na pierwszym rock gardenie, gdzie niektóre kocury wpadały „pełnym piecem” i pozostawiali po sobie tylko głośne oklaski. Inni walczyli z mokrymi głazami, jak z bykiem na rodeo. Później kilka band, trawersów, dwa uskoki i kolejny mały rock garden. Trasa była krótka, ale treściwa. Jednak dobra zabawa i klasyczna sportowa rywalizacja sprawiła, że zawody wyglądały tak, jak trzeba. Gratulujemy Kumorowi, który wykręcił czas zawodów. Czyżby trialowe skillsy przydały się aż tak bardzo? PUCHAR SKRZATA: Ta bardzo fajna inicjatywa zbiera z edycji na edycję więcej młodych uczestników. Razem z nimi przyjeżdżają też ich rodzice, bardzo często równie wkręceni w pedałowanie, jak ich pociechy. Wszyscy dobrze się bawią, a młodzi adepci górskiego szaleństwa mają okazję rozwijać swoje zainteresowania i mocniej zakochiwać się w górach, naturze i możliwościach, jakie nam daje. Relacja: http://frowerpower.com/index.php/pucharskrzata-aktualnosci/162-puchar-skrzata-is-back-on-bike   A wieczorami? No właśnie, wieczorami się działo! Premiera Strength in numbers, koncerty i towarzystkie meetingi zrobiły swoje. Rano trzeba było się wzajemnie rozbudzać, ale już po wskoczeniu na rower wszystkim „śpiochom” otwierały się oczy z radości. Już niebawem kolejna część informacji: wyniki ze wszystkich edycji zawodów, oraz fotorelacja o nazwie: Chill&Breakdance – polujcie na naszej stronie! Podsumowując całą imprezę nie można zapomnieć o podziękowaniu dla Was wszystkich: Tak więc Ludziska, wielkie dzięki za przybycie na Joy Ride Fest w Kluszkowcach! Było rewelacyjnie- na trasach i poza nimi. Z dziką przyjemnością patrzyliśmy na to, jak dobrze się bawicie i jaką zajawką kipicie na widok rowerów. Już niebawem na naszej stronie joy-ride.pl pierwsze relacje, zdjęcia i filmy. Wysoka piątka ludzie! zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą od: Jarka Berdaka:  http://www.facebook.com/media/set/?set=a.322165621191480.72897.113214548753256&type=1 Grześka Bachórza: http://www.facebook.com/media/set/?set=a.368433053217960.81924.100001538058207&type=1]]>