Jak długo istnieje kolarstwo górskie, tak długo zadawane są też dziesiątki pytań. Jedne są banalne, inne retoryczne, a jeszcze następne tak skomplikowane, że nikt nie jest w stanie sformułować na nie odpowiedzi. Nico Quere rozprawił się z jednym z nich.
Obecnie prym wiodą rowery, które w zasadzie mogłyby być na wyposażeniu obiektów latających ze znanej serii Star Trek. Amortyzacja podpięta do komputera utwardza się w zależności od telemetrii podłoża, dziury w oponach zalepia pływający w ich płyn, a zmiana biegów w napędzie odbywa się za pomocą fal radiowych. Aż strach pomyśleć, co będzie za 10 lat. Czy klasyczne mtb w ogóle przetrwa?
A propos klasyki – pamiętacie swój pierwszy rower, na którym poczuliście prawdziwego ducha mtb? W lwiej części czytelników był to poczciwy hardtail – najczęściej z za dużą ramą i kiepskim osprzętem. Jeżdżąc na nim marzyło się o lepszym sprzęcie z topowej półki – nie wspominając już o tylnej amortyzacji, która mogłaby przenieść nas na zupełnie inny level jazdy. I tak czasem latami staraliśmy się uciułać fundusze i w końcu zakupić wymarzoną maszynę.
W tym czasie (na przestrzeni ostatnich sezonów) do łask ponownie wróciły proste konstrukcje, których bazą jest sztywna rama – aluminiowa bądź stalowa – o agresywnej geometrii. Taki koncept pozwalał na stworzenie roweru, który bez problemów odnajdzie się zarówno w terenie XC, jak i stromych zjazdach, czy rekreacyjnych przejażdżkach. Ten koncept roweru uniwersalnego zaczyna przyciągać coraz większe rzesze riderów, którzy chcą czegoś nowego, którzy chcą poczuć się jak za dawnych lat, kiedy istotę jazdy stanowiły umiejętności i ich rozwijanie, a nie wyszukiwanie komponentów o odpowiednim odcieniu anody…
Tylko ile można wycisnąć z takiego „klasyka”? Czy naprawdę poradzi sobie w każdym terenie? Pisemna odpowiedź na pochodne dwóch powyższych pytań zajęłaby sporo miejsca. W zamian prezentujemy obraz, w którym Nico Quere pokazuje, jak jest naprawdę.