A pamiętasz jak…

Zbliża się koniec września, więc większości z was zapaliła się w czaszkach żaróweczka. No tak, ten stan alarmowy spowodowany jest zapewne weekendem, w trakcie którego znów zameldujecie się na Harendzie. W końcu to już niepisana tradycja, że ten świetny, albo mniej udany sezon trzeba zamknąć nocnym downhillem. Tak przy okazji – ile razy byłeś już na tej imprezie?

_tjr0699a
A kto tak frunie? To Jaws! Foto: Tomasz Rakoczy

Zacznijmy od czegoś dla prawdziwych dinozaurów…

Joy Ride Night Downhill – co i jak? Wszystkie informacje tutaj (klik).

A wracając do tematu – śmiało możecie odpowiedzieć sobie pod nosem i samemu wydać werdykt czy to dużo, czy mało. W każdym bądź razie ta tegoroczna edycja będzie bardzo jubileuszowa, bo już 10 raz Harenda przywita fanów downhillu i członków Joy Ride’owej rodziny. Tak jest, śmiało możemy się tak nazywać, bo wspólna zabawa przez okrągłych 10 lat nie jest przelotnym romansem, ani chwilową fascynacją. To raczej miłość do grobowej deski, przyjaźń na lata. I w rzeczy samej tak jest, bo jadąc na Joy Ride Night Downhill udajemy się nie tylko na rower, ale przede wszystkim do ludzi, wariatów takich jak my sami, których piramida wartości wypełniona jest zajawkowymi priorytetami.

img_0255
Umówmy się – na Harandzie takie historie nikogo nie dziwią.

 

Jadę po marchewę i też jest fajnie – tak mogłyby się nazywać pierwsze odsłony nocnego downhillu na Harendzie. W końcu cała koncepcja powstała na bazie zawodów dla ziomali, którzy po jeździe udawali się na wycieczkę po zakopiańskich klubach. Pewnie wielu z was nie będzie nawet kojarzyć tych czasów. Opowiemy wam w skrócie jak to wtedy było…

joyride-092
Sprzętowy „Back to the past” – pewnie kojarzycie tę kultową ramę Cannondale’a.

 

Rowery były inne, nie było 10 rozmiarów kół i 4 typów opon, śmigało się na tym co było, ale nie znaczyło to, że zawsze wszystko działało jak trzeba. Pamiętacie soczyście czerwone Rock Shox Boxxery, kultowe Gianty ATX DH i spodnie Fox DH, które wyglądały jak raperskie begi? Tak było. Nie brakowało też krejzoli w lajkrach, śmiesznych okularach i rowerów z hamulcami Magura HS-33. Jeździło się, fruwało, błoto nie było nikomu straszne. Okej, wielu z nas było wtedy młodszych i nie obawiało się o Zusy, podatki i rodzinę. Po prostu leciało się piecem z opcją skończenia na zakopiańskim pogotowiu… w gipsie. I co najzabawniejsze – to pełne poświęcenie i jazda na trybie YOLO nie była drogą do wartościowych nagród. Podczas pierwszych edycji zwycięzcy dostawali pietruszkę – tak, tę samą, którą twoja mama wrzuca do zupy. Ale wtedy ta pietruszka, choć już nieco zalatująca zgnilizną, miała swoją wielką wartość. I nawet jeśli skończyła swój ziemski żywot w rosole, to była to najsmaczniejsza zupa w roku.

img_0148
Zjazdowe młokosy pokazują już, gdzie miejsce starej gwardii.

 

Dziś jest inaczej. Ci, którzy pamiętają opisane wyżej czasy mają już brody, brzuchy, często inne pasje. Są też tacy co zostali i wiernie kultywują tradycję jazdy bez napinki, niejednokrotnie ucierając nosa młodym racingowcom. Tego roku znów będzie to widać. Jednak wspomniane starcie pokoleń wcale nie boli – ba, wręcz jest świetnym zjawiskiem, które pięknie pokazuje istotę sportu (każdego sportu). Wyjść z domu, oderwać się od cyberświata, zostawić problemy i skupić się tylko na jednym – dobrej zabawie w gronie ziomali myślących podobnie. A przy okazji zapisać się na kartach historii jako uczestnik kolejnej edycji i fundator cegiełki, która buduje polską kulturę rowerową. Wiemy, idzie to mozolnie, ale czy sama świadomość, że tworzysz coś dla kolejnych pokoleń nie sprawia, że uśmiecha Ci się gęba?

To co? Widzimy się na Harendzie, by kolejną kartę historii eventów Joy Ride wypełnić zabawnymi akcjami, stylową jazdą, śmiechem i srogim imprezowaniem.

l_db69afac85b9ac3d97cad6ac7ee07353
Kumpel cie objechał na zawodach? Na afterku możesz wziąć rewanż – w dowolnej konkurencji 😉 foto: Albert Stęclik