Jeśli spoglądasz na swój rower i nie czujesz już żadnych emocji (prócz gniewu i odrazy), to znak, że wymiana sprzętu będzie nieunikniona. Póki co trwa jeszcze sezon, ale zbliżający się off-sezon to dobry czas na konkretne zmiany. Od czego zacząć rekonesans? Na przykład od niemieckiej marki Rose, która uważnie wsłuchuje się w potrzeby rowerzystów.
Wstęp brzmi dość patetycznie, ale sorry – trzeba zbudować klimat! A tak poważnie – mieliśmy okazję pojeździć trochę na jednym z rowerów Rose, dokładnie to model Uncle Jimbo. „Wujaszek” to konkretny sprzęt do ostrego enduro. Sprawdzi się nawet wtedy, gdy zagalopujesz się do bike-parku i zaczniesz robić freeride’y. Po kilku tygodniach romansowania postanowiliśmy podsumować ten czas dość stronniczym, ale uzasadnionym konkretnymi argumentami manifeście. Poznajcie 5 powodów, dla których warto postawić na rower niemieckiej marki Rose – niekoniecznie prezentowany Uncle Jimbo…
1. Rama – Krok ku lepszemu
W zeszłym roku testowaliśmy model Soul Fire. Rower był bardzo solidny i dobrze wyposażony, ale rama trącała trochę okresem powojennym. Proste rury o olbrzymim przekroju kojarzyły się z militariami. Ten rower po prostu nie był sexy, no chyba że dla jakiegoś strasznego perwera.
Rok 2016 przyniósł spore zmiany. Rose zdecydowało się na wysmuklenie ram. I szczerze mówiąc po Uncle Jimbo od razu widać zmiany. Ładniejsze formowanie i kształt rur, konkretny spaw łączący elementy i wizualne modyfikacje przyniosły świetny efekt. Rower prezentuje się lekko, finezyjnie, ale i konkretnie.
Niemiecką robotę podkreślają detale. W tym przypadku tym motoryzacyjnym dopiskiem typu „RS” są np. ładne i kolorystycznie spasowane dekielki łożysk w wahaczu. W wersji kolorystycznej, którą testowaliśmy, wyglądało to po prostu perfekto.
Szybko można zauważyć też, że Rose dopracowało wewnętrzne prowadzenie pancerzy, a w szczególności klapki wejścia/wyjścia przewodu, który we wcześniejszych modelach głośno się tarabanił.
Miło popatrzeć na tylny trójkąt, który jest rzetelny. I nie chodzi tylko o sam fakt precyzyjnego zespawania, ale dobór rur i łożysk. W wielu nowoczesnych rowerach enduro to achillesowa pięta – wahacz jest miękki jak plastelina, a łożyska zdychają w połowie sezonu. W Uncle Jimbo nie ma opcji, bo to prawilna robota.
2. Geometria – oni wiedzą o co kaman
Jeszcze kilka lat temu nikt nie zwracał uwagi na geometrię roweru. Głównym bodźcem była cena, wyposażenie i wygląd. Dziś, kiedy mamy do czynienia z kumatym bikerem, to jedna z najważniejszych kwestii. W Rose podchodzi się do tematu dość zapobiegawczo (względem nowoczesnych trendów). Rower nie jest długą limuzyną, ale za to fajnie zachowuje się w ciasnych winklach i na hopkach. Testowana wersja w rozmiarze M ma 1160 mm bazy kół, 66 stopni na główce, 75 stopni podsiodłówki i CS 431 mm. Dodajcie do tego 165 mm skoku zawieszenia i koła 650b, a w efekcie uzyskacie fajny, zwinny rower enduro, któremu bliżej do zabawy niż napinania łydy i zapijania pragnienia szejkami energetycznymi.
Uncle Jimbo to przykład, że inżynierowie wiedzą, co w trawie piszczy, ale nie chcą robić z rowerów Rose sprzętu „przewrotowego”. Geometria jest zapobiegawcza, ale przemyślana. Dzięki temu w rower nie trzeba się długo wjeżdżać.
3. Pełna customizacja – bierz co chcesz (To była Shazza?)
Wiemy, wiemy – o tym było już milion razy. Ale przyznajcie sami, że to fajny bajer. Niby bierzesz rower Enduro, niby ogranicza Cię geometria (w pewnym stopniu), ale jednak możesz zrobić z jednego szkieletu zarówno leciutką, doinwestowaną maszynę, która fajnie będzie podjeżdżać, albo nieco cięższą i bardziej wytrzymałą kozę do bike-parku. Inna sprawa – priorytety. Dzięki customizacji można wybrać to, co jest ważniejsze. Na przykład olewasz RS Reverba, bo wolisz zwykłą sztycę i topowe zawieszenie. Albo odwrotnie – i to jest bardzo spoko!
4. A może porandkujemy pod Wrocławiem?
Tutaj krótko i na temat – jak na Tinderze. Kusi Cię Rose, ale nie bardzo chcesz iść w ciemno z zakupem? Nie ma problemu – napisz do polskiego przedstawiciela, a on na pewno zaoferuje jakąś formę porandkowania z rowerem Rose.
5. Rose – i zostaje hajs na dobrego tripa
A na koniec o piniądzach, bo wiadomo, że dżentelmeni o nich nie mówią (bo tak naprawdę w kółko je liczą). Prawda jest taka, że Rose to marka grająca w lidze okazyjnej. Konkretne rowery za dobry hajs. Wiadomo, można zlepić sobie w konfiguratorze sprzęt za 4 tysiące euro i zrujnować swój domowy budżet. Za to nie znajdziecie u konkurencji tak wyposażonego sztosa. A z drugiej strony – możecie sensowny rower „ogołocić” do podstaw i wyrwać basicową wersję za 2k euro, a potem metodą „krok po kroku” podkręcać prywatnie jego setup… ale już ciesząc się z konkretnej maszyny.