Tegoroczna odsłona znanego festiwalu w Kluszkowcach to już przeszłość zapisana na kartach rowerowej historii. Ale przyznajcie sami, że emocje i poziom rowerowej „nakrętki” były tego razu nadzwyczaj duże. Każdy, kto miał okazję uczestniczyć w Małopolska Joy Ride Festiwalu, to potwierdzi. A kto nie był, ten jest gapa i za rok musi nadrobić te zaległości. Tymczasem… powróćmy na chwilę na górę Wdżar.
Trzy dni u podnóża Tatr, widok na Zalew Czorsztyński, setki fanów MTB ze swoimi rowerami (zarówno amatorzy jak i prawdziwe pro-siaki) i atmosfera, której nie powstydziłyby się największe imprezy rowerowe tego typu na świecie. To tylko esencja definicji imprez organizowanych od lat w Kluszkowcach. Tegoroczna odsłona Małopolska Joy Ride Festiwalu nie była inna. Ba, śmiało można stwierdzić, że nie tylko godnie podtrzymała tradycję, ale też pokazała, że dzięki takim wydarzeniom jak te, kultura rowerowa w Polsce dynamicznie się rozwija.
Sporo można napisać o emocjach, rywalizacji z kumplami po fachu i błocie zalepiającym rowery, którego usunięcie było możliwe jedynie dzięki specjalnym stanowiskom przygotowanym przez markę Kärcher. Nie zapominajmy też o nowym sprzęcie prezentowanym w ramach targów rowerowych, przybitych piątkach, nowych znajomościach i uśmiechach, które pojawiały się na twarzach zarówno tych małych, odpychających się na biegówkach, jak i tych starszych, zaawansowanych, co na nie jednej trasie w Europie już jeździli i wiedza, co to dobry fun. No i te niesamowite show, które przy zachodzącym słońcu urządzili nam uczestnicy konkursu Marin Whip Contest. Nawet Sam Matt Jones (światowej klasy pro-zawodnik teamu Red Bulla i jeden z członków jury tego konkursu) nie krył emocji związanych z ludźmi i atmosferą, która opanowała wówczas na Górze Wdżar…